Socjocybernetyka – o społeczeństwie po inżyniersku

Jest kilku takich polskich myślicieli, którzy pomimo bardzo ciekawej i inspirującej twórczości, pozostają bardzo mało znani. Wcześniej, pisałem już o Feliksie Konecznym i jego teorii cywilizacji. Innym przykładem jest tzw. Polska Szkoła Cybernetyki z Marianem Mazurem na czele, która charakteryzuje się badaniem ludzi i społeczeństw z punktu widzenia sterowania i jest chyba jeszcze mniej znana niż ten pierwszy (mimo wszystko, wspominana w środowikach konserwatycznych).

Ostatnio miałem okazję przeczytać książkę z tego nurtu, pt. „Metacybernetyka” Józefa Kosseckiego (jednego z głównych kontynuatorów myśli Mariana Mazura) i znalazłem w niej kilka bardzo ciekawych koncepcji, o których warto opowiedzieć.

Spis treści

  1. Kontekst
  2. O czym jest socjocybernetyka?
  3. Podsumowanie

Kontekst

Polska szkoła cybernetyczna zawsze była na marginesie i miała zabarwienie narodowe, zarówno w PRL, jak i obecnie jest krytyczna wobec władzy. Choć na Polską Szkołę Cybernetyczną powołują się (lub wywodzą się) różni krzewiciele spiskowych teorii, można znaleźć również wiele rzeczowej wiedzy, zwłaszcza na kanale NAI. Podobnie jak w przypadku N. Y. Harariego, nie oceniam ich za to negatywnie, gdyż przyznają otwarcie, że na ogół większe znaczenie ma warstwa ideologiczna niż fakty. Natomiast w „Metacybernetyce” raczej nie ma propagandy (choć dobór zagadnień i przykładów zdradza w pewnym stopniu zapatrywania autora).

W środowisku, niszowość tej dziedziny tłumaczy się przede wszystkim przyczynami politycznymi. Nie dość, że środowisko było i jest narodowe (jednak w formie otwarcie odrzucającej szowinizm, zakładające równość różnych narodów), to jeszcze bada procesy sterowania społeczeństwem, co stoi w sprzeczności z powszechnym wyobrażeniem ludzi o demokracji, w którym ludzie są wolni i sami decydują o swoim życiu. Nie trudno zauważyć, że jakiekolwiek formy kształtowania społeczeństwa, inżynieria społeczna są tabu.

Moim zdaniem również dedukcyjny charakter przeważającej części rozważań może budzić wątpliwości. Jesteśmy przyzwyczajeni do nauk empirycznych, potwierdzonych badaniami, bo te nauki są najbardziej prestiżowe. Nie to, żeby one nie posługiwały się dedukcją, po prostu jest ona zawarta w tak fundamentalnych kwestiach, o których nikt nie dyskutuje. Dlatego lepiej sprzedaje się statystyczna demagogia niż proste wnioski z definicji. Zapewnie też synteza nauk technicznych ze społecznymi (głowni twórcy socjocybernetyki to inżynierowie i traktują problematykę po inżyniersku) nie przysparza jej popularności w świecie osobliwego podziału na nauki ścisłe i humanistyczne, w którym mało kto w swoich dociekaniach przekracza tę granicę (o przyczynach i zasadności takiego stanu ciekawie rozważa Karl Popper w „The Poverty of Historicism”).

O czym jest socjocybernetyka?

Dla porządku, zacznijmy od cybernetyki – nauki o sterowaniu. Jak już wspomniałem, choć oryginalnie traktowała o sterowaniu maszynami, polscy cybernetycy upodobali sobie sterowanie ludźmi (psycho-) i społeczeństwami (socjocybernetyka). Autor trafnie ujmuje to tak, że cybernetyka jest teleologicznym odpowiednikiem fizyki; tzn. różni się od niej tym, że próbuje tłumaczyć teraźniejszość możliwą przyszłością, a nie przeszłością. Metacybernetyką nazywa syntezę obu, umiejscawia procesy sterowania w konkretnej przestrzeni, która określa co jest możliwe, a co nie. Ze względu na to, że autor stara się, żeby książka była informacyjnie samowystarczalna, zawiera niezbędne podstawy z zakresu cybernetyki i, konkretniej, socjocybernetyki, bo do ilustracji opisywanego modelu, używa najbardziej interesującego (z punktu widzenia celu tego środowiska) problemu, jakim jest sterowanie państwem. Dlatego książka może również stanowić wstęp do socjocybernetyki, tym bardziej, że metacybernetyki stricte w tej książce jest bardzo mało.

Informacja

Wyjaśnione są pojęcia oryginału, obrazu i kodu. Oryginał jest jakimś stanem faktycznym. Kod zaś określa jak wyrazić go symbolicznie, tworząc obraz, i w drugą stronę, wywnioskować z obrazu jaki był oryginał. Fakt przekazu w ten sposób nazywa się informacją i dzieli ze względu na relację między oryginałem, a obrazem. O wiernym informowaniu mówimy, gdy można jednoznacznie określić oryginał na podstawie obrazu. Taka sytuacja zachodzi gdy obraz wprost określa wszystkie interesujące cechy oryginału i nic poza nim (transinformacja) lub informacja jest niepełna, ale kod pozwala wiernie odtworzyć oryginał (parainformacja), gdy brak informacji, które są wiadome dla odbiorcy.

Wyróżnione są również różne typy zniekształconych informacji: pseudoinformacja czyli taka, która jest niepełna lub zniekształcona (wyolbrzymiona, umniejszona); oraz dezinformacja, która wprost stwierdza stan sprzeczny z rzeczywistym. Taki podział jest istotny ze względu na możliwość użycia takich informacji do podejmowania decyzji. Jeśli obserwujemy konflikt i dysponujemy jedynie propagandą jednej i drugiej strony, ale obie ograniczają się do pseudoinformacji (co często jest praktykowane, bo nie jest traktowane jako kłamstwo), możemy zestawić je ze sobą i uzyskać dość wierny obraz rzeczywistości. Jeśli zaś mamy do czynienia z dezinformacją, takiej możliwości nie ma.

Kulturowe postrzeganie informacji

Ważnym spostrzeżeniem jest to, że w zależności od kultury, różnie postrzegamy pojęcia takie jak prawda, dobro, piękno. Autor podaje bardzo ciekawą klasyfikację możliwych kryteriów oceny informacji i nazywa je normami:

Normy poznawcze nazywają prawdą informacje, które są obiektywne. To znaczy, że nie zależą od percepcji danej osoby, ktokolwiek by sprawę rzetelnie badał, uzyska ten sam wynik. Normy poznawcze są zorientowane na podejmowanie skutecznych decyzji.

Normy ideologiczne nazywają prawdą informacje, które są zgodne z przyjętym światopoglądem. Obiektywność i wartość informacji do podejmowania decyzji ma drugorzędne znaczenie, natomiast istotne jest, żeby informacje skłaniały do podejmowania decyzji zgodnych z kolektywnym celem. Dobrym przykładem konfliktu między normami poznawczymi, a ideologicznymi jest sytuacja, w której postuluje się zakazanie medycynie różnicowanie ludzi ze względu na kolor skóry. Obiektywnym faktem jest, że kolor skóry koreluje ze zwiększonym ryzykiem zapadania na niektóre choroby, jednak jest sprzeczne z celem, jakim jest stworzenie społeczeństwa, w którym każdy człowiek jest traktowany tak samo, niezależnie od pochodzenia, cech zewnętrznych, płci czy pogladów.

Normy etyczne nazywają prawdą informacje, które opisują stan etycznie poprawny. W tym przypadku wypiera się i wyklucza zachowania niezgodne z przyjętą etyką i związanym z nią porządkiem społecznym. Przejawem takich norm jest stereotyp teorii spiskowej. Zasadniczo rozsądnym jest rozpatrywać różne scenariusze, również takie w których instytucje społeczne nie działają tak jak powinny. W historii nie brakuje takich przypadków, a uważnie przyglądając się strukturze społecznej, możemy zaobserwować konflikty interesów.

Na przykład, producent leków zarabia na sprzedawaniu ich, a zatem może zwiększyć swoje zyski koncentrując się na lekach działających objawowo i takich, które powodują skutki uboczne. Zasadniczo, nie ma obiektywnego powodu, żeby wykluczyć taką sytuację, bo przestrzeganie norm etycznych jest dobrowolne (ewentualne problemy z prawem można wpisać w koszta). Chcielibyśmy żyć w etycznym społeczeństwie, bo przynosi to duże korzyści, ale świadomość, że nie wszyscy ich przestrzegają, zniechęca do tego. Co więcej, normy etyczne są kwestią nawyku, który staje się silniejszy z czasem. W pewnym momencie nie wyobrażamy sobie ich nie przestrzegać, a obserwowanie innych, którzy ich nie przestrzegają, wzbudza negatywne uczucia. Z tych względów, dla własnego samopoczucia i ochrony porządku etycznego, ma pewien sens wypieranie takich zachowań.

Normy prawne nazywają prawdą informacje zgodne z prawem. Jest to stan typowy dla biurokracji, w której akty prawne i certyfikaty są traktowane jako miara prawdy. Jest to sytuacja jak najbardziej normalna w sądzie, czy urzędzie, gdy osoba bez odpowiednich kwalifikacji miałaby orzekać o prawidłowości różnych informacji i dlatego takie orzeczenie jest zlecane odpowiednim, uregulowanym prawnie organom. Jednak czasami, taka tendencja urasta do absurdu, na przykład gdy ocenia się wiedzę i kwalifikacje na podstawie formalnego wykształcenia.

Z jednej strony, często nie mamy wiedzy, żeby ocenić czyjeś kwalifikacje, jednak w odróżnieniu od urzędników, możemy stosować sposoby mniej ścisłe (heurystyki). Dość powszechne jest ocenianie kompetencji po sposobie mówienia (tonie, doborze słów, bez wnikania w treść). Sam kiedyś myślałem, że jestem mądry, bo umiem mówić tak by sprawiać takie wrażenie. Idąc dalej, możemy poddać wypowiedź prostej analizie logicznej, a jeśli opanujemy podstawy dialektyki, filozofii i metodologii naukowej (duża jej część jest wspólna dla wszystkich nauk), jesteśmy w stanie odsiać znaczną większość dyletantów, widząc że nie opanowali nawet takich podstaw To niestety jest nagminne, bo nie naucza się takich rzeczy w szkole średniej ani nawet na większości studiów. Bardzo nad tym ubolewam, bo znacznie poprawiłoby to funkcjonowanie społeczeństwa.

Normy ekonomiczne nazywają prawdą informacje opisujące działania przynoszące zysk. Są one skupione na rozwoju gospodarki. Historycznie, była to całkiem dobra heurystyka, bo w mało rozwiniętej ekonomii, zwłaszcza w małej społeczności, łatwo zarabia się uczciwą pracą. Zatem zwiększenie efektywności i wzbogacanie rynku jest zjawiskiem pozytywnym, bo ułatwia zdobywanie dóbr, zmniejsza ich cenę. Natomiast ogólny dobrobyt zwykle skutkuje mniejszą przestępczością. Tworzy to dobry grunt pod realizowanie norm prawnych i etycznych (z czego prawo jest pierwsze, a etyka jest usprawnieniem prawa), a dalej skupianie działań w okół celów. Zaś gdy wspólny cel jest jasny, jest miejsce na rzeczową dyskusję (gdyż nie tworzy ona dysonansów). Tak postrzegam sens tej klasyfikacji.

Normy witalne nazywają prawdą informacje zgodne z zapewnieniem najbardziej podstawowych potrzeb: bezpieczeństwa i przeżycia. Zapewnienie ich jest konieczne, zanim można myśleć o jakimkolwiek rozwoju. W praktyce, normy witalne skupione wokół stabilności władzy i osiąganiu statusu społecznego. W dyktaturach, państwo ma monopol na przemoc, obiecując że wzamian za posłuszeństwo, będzie stosować ją na innych — jest to pewien sposób realizowania norm witalnych, choć słabo się skaluje. Znacznie lepiej działa państwo oparte o instytucje społeczne, tak długo jak ludzie mają do nich zaufanie (co często nie jest prawdą). Innym przejawem norm witalnych, jest wciąż bardzo rozpowszechnione przekonanie, że najważniejsze dla młodego człowieka jest zdobycie stabilnej pracy i dobrego statusu społecznego, często zaniedbując inne potrzeby. Jest to typowy przedmiot sporu między starszym pokoleniem, które żyło w niepewnych czasach brutalnej, socjalistycznej rzeczywistości, a młodszym ufającym instytucjom społecznym.

Owe normy zwykle występują w różnych kombinacjach, a wrażliwość na poszczególne rodzaje norm określają, jakie informacje będą najlepiej spełniać w danym społeczeństwie funkcję bodźców sterujących. Czasami poszczególne grupy społeczne mogą wyróżniać się inną wrażliwością. Na przykład, przedsiębiorcy przeważnie będą bardziej zainteresowani normami poznawczymi i ekonomicznymi niż inni (tę niszę obecnie gospodarują Konfederacja i Strajk Przedsiębiorców), mniejszości są bardziej wrażliwe na bodźce etyczne (lewica), natomiast osoby bez zaufania do instytucji będą wrażliwsze na bodźce witalne i podatne na tzw. teorie spiskowe. Autor również zauważa zbieżność wrażliwości na poszczególne rodzaje bodźców z ważniejszymi cywilizacjami opisanymi przez Feliksa Konecznego (pisałem o tym tutaj) i niektórymi państwami. Na przykład, bodźce witalne kojarzy z Cywilizacją Turańską (Rosja, Turcja) i ludami pierwotnymi; bodźce ekonomiczne z USA; bodźce prawne z Cywilizacją Bizantyjską (Bizancjum, Prusy, UE), itd.

Muszę przyznać, że jest to bardzo porządkująca klasyfikacja, przydatna w ocenianiu prawdziwości różnych informacji, a także zrozumieniu procesów sterowania, które porządkują współczesny świat. Co za tym idzie, można się do nich przystosować i korzystać z nich (choć środowisko autora raczej stawia na zwalczanie go, można i tak). Mam pewien niedosyt, jeśli chodzi o tę klasyfikację, jednak rozumiem polityczne inklinacje autora i doceniam ją jako dobry punkt wyjściowy do dalszych rozważań, na poziomie jednostki, nie zaś walki politycznej. Ze względu na moje zainteresowanie raczej kształtowaniem właściwych postaw, wolałbym poszukiwać przyczyn takich konfiguracji norm, zamiast traktować je jako typowe dla danej grupy (mogące ewentualnie mutować w wyniku różnych połączeń zaobserwowanych w historii).

Idąc takim tokiem rozumowania, można na przykład dojść do wniosku, że problem teorii spiskowych można rozwiązać gospodarując odpowiednio bodźce witalne. Zapewne opieka socjalna jest pewnego rodzaju rozwiązaniem, choć też zapewnienie rzetelnych informacji i wsparcia w zakresie samorozwoju, zdobywania kompetencji. Ostatecznie celem takich działań byłoby to, żeby każdy kto czuje się niezadowolony ze swojej pozycji w społeczeństwie, wiedział jak ją zmienić i że jest to w ogóle możliwe.

Jest też kilka innych wątków, które wydają mi się tu istotne. W jaki sposoób radzić sobie z rozbieżnościami w podatności na bodźce. Czy można uwrażliwić daną grupę społeczną na inne bodźce tak, żeby możliwy był dialog? Czy może istnieją podkategorie tych bodźców? Prawdopodobnie tak, bo jeśli weźmiemy na przykład bodźce ideologiczne, to rzeczywiście kogoś to interesuje lub nie, ale istnieją konflikty na tym podłożu wynikające z róznych ideologii (inkluzywność vs wartości chrześcijańskie w polityce). Powyższa klasyfikacja pozwala tylko określić czy dany temat kogoś zaangażuje, ale nie to czy zareaguje na niego pozytywnie czy negatywnie; czy poruszenie tematu zjednoczy ludzi czy doprowadzi do konfliktu i strat energii, którą można by spożytkować na osiąganie celów. Jest to jeden z najbardziej interesujących mnie ostatnio problemów. W jaki sposób komunikować się z większością funkcjonującą na otoczenie reagującą przede wszystkim na bodźce ideologiczne i etyczne, tak żeby nie zaburzać systemu w którym funkcjonują, poprzez narzucanie im postrzegania w normach poznawczych.

Systemy sterowne, samosterowne i autonomiczne

W cybernetyce wyróżnia się 3 rodzaje systemów, ze względu na funkcje, które posiadają, aby móc je traktować ogólnie, w szczególności zastosować te same zasady do człowieka, społeczeństwa, systemu międzynarodowego. Taka klasyfikacja może być również pomocna w rozwijaniu sztucznej inteligencji, żeby określać kierunek jej rozwoju, a także w prawnym jej regulowaniu. Wszystkie skupiają się wokół wpływania na otoczenie i przetwarzania informacji (bodźców) na podstawie których określa się sposób wywieranego wpływu. Składowe tych systemów są określone dedukcyjnie, na podstawie ich funkcji, a zatem nie podlegają udowadnianiu ani nie muszą się przekładać na poszczególne organy wewnętrzne, funkcje społeczne, instytucje, itp.).

System sterowny to taki, który wymaga tylko dostarczenia bodźców sterujących, aby wywierać określony wpływ na otoczenie. Bodźce są wydawane przez organizatora, który jest zewnętrzny wobec systemu. Natomiast system składa się z receptora, który odbiera bodźce; musi również posiadać zasilacz, który dostarcza energii koniecznej do wykonania działania (podawany jest również akumulator, magazynujący energię; na tym poziomie jednak nie widzę szczególnego powodu, żeby go wyszczególniać jako odrębny od zasilacza); oraz efektor, który używa instrukcji z receptora i energii z zasilacza, by wywrzeć określony wpływ.

Możemy w takich kategoriach można opisać samochód: organizatorem będzie kierowca; receptorem kierownica, pedały i skrzynia biegów; zasilaczem będzie silnik, akumulator, zbiornik z paliwem (opcjonalnie); efektorem zaś będzie układ hamulcowy, koła, itd. Jednakże tym samym modelem możemy opisać państwo kolonialne. Posiada ono marionetkowy rząd (receptor), podstawowy przemysł rolniczy (zasilacz) i różne instytucje realizujące interesy organizatora (np. wytwarzanie dóbr, turystyka, szkolenie wojska). Zdaniem autora, człowiek jest zawsze systemem autonomicznym, aczkolwiek uważam, że może być równie dobrze systemem sterownym lub samosterownym, jeśli nie ma pewnego zestawu umiejętności. Co więcej, myślę, że nie jest to wcale rzadkie zjawisko.

System samosterowny, w odróżnieniu od sterownego, jest w stanie sobie zapewnić pewien stopień niezależności od organizatora. Pojawia się wówczas nowy element, korelator, pobierające informacje od organizatora, a receptor pobiera informacje z otoczenia. Funkcją korelatora jest rozpoznawanie swoich interesów i podporządkowywanie ich wytycznym organizatora.

Autor jako przykład podaje państwo neokolonialne (do jakich zalicza m.in. współczesną Polskę i PRL). W takim układzie proponuje agencje informacyjne jako receptor; rząd, sądy i uczelnie jako korelator. Co istotne, uczelnie i rząd są w ograniczonym stopniu skupione na interesie systemu, a system prawny jest w pewnym stopniu podporządkowany regulacjom organizatora. Uczelnie raczej służą raczej szkoleniu fachowców, aniżeli wprowadzaniu innowacji, określania wytycznych dla rządu, w określonej sytuacji. System szkolnictwa również nie zajmuje się kształtowaniem obywateli, którzy mogliby rozumieć świat w którym żyją i podejmować racjonalne decyzje. Obywatele raczej są sterowani przez media kształtujące ich postawy, dostarczajacych wybiórczej pseudoinformacji (rzadziej dezinformacji) mającej wpływać na ich decyzje.

System autonomiczny cechuje się tym, że jest w stanie sterować się sam, zgodnie ze swoim interesem, a także być w stanie utrzymać tę zdolność. Jeśli chodzi o składowe, różnica polega na tym, że zamiast zewnętrznego organizatora, jest homeostat w sprzężeniu zwrotnym z korelatorem i akumulatorem, wpływa na nie w taki sposób, żeby utrzymać równowagę między dostępnymi zasobami, a stawianymi sobie celami. Dodatkowo, ze względu na konieczność ustalania celów, system autonomiczny wymaga jasno określonych wartości określających co jest dobre, a co nie.

Przykładem może być niezależne państwo. Jeśli spojrzymy na państwa, takie jak USA czy Szwajcaria, mają jasno określoną strategię funkcjonowania w systemie międzynarodowym i umieją ją realizować. W związku z tym, powszechnie wiadomo, że USA gra rolę światowego żandarma i obrońcy demokracji, a Szwajcaria jest światowym skarbcem, bezpiecznym miejscem na lokowanie kapitału (prestiż pozwalał jej przez długie lata emitować obligacje o ujemnym oprocentowaniu). Natomiast, w odniesieniu do człowieka, w odróżnieniu od autora uważam, że żeby mówić o autonomii, potrzeba co najmniej żeby rozumiał czego chce w życiu, jak ma zamiar do tego dążyć i realizować to nie będąc zdanym na konkretne instytucje (np. konkretne państwo, konkretnego pracodawcę, lecz mógł wybrać inne, zabezpieczając w ten sposób swoje interesy).

Autor wspomina, że systemy autonomiczne (i nie tylko) mogą tworzyć wielopoziomowe struktury, np. wolni ludzie w państwie demokratycznym należącym do większej wspólnoty państw. Nie wspomina jednak na jakich zasadach się to odbywa. Jak to się dzieje, że zbiór autonomicznych systemów może również być autonomiczny? Na pewno muszą się w jakiś sposób organizować i realizować wspólny program, że ich indywidualne interesy nie wchodzą w sprzeczność ze sobą nawazajem na tyle, żeby zagrozić spójności nadsystemu? Czy nieunikniony jest podział na klasy realizujące odrębne programy aby pokryć poszczególne funkcje nadsystemu czy też może wszystkie funkcje mogą być rozproszone na wszystkich uczestników systemu realizujących ten sam program?

Te kwestie nie zostały w ogóle poruszone, choć moim zdaniem są bardzo ciekawe, jak rozumiem ze względu na nadrzędny cel publikacji. W każdym razie, pomysł hierarchii systemów sterownych, samosterownych i autonomicznych tworzących ostatecznie jedną całość, z jednym ostatecznym celem, poruszył moją wyobraźnię. Czy światowa przestrzeń informacyjna jest zorganizowana tak, żeby każdy rozumiejący ten porządek był w stanie odkodować sobie wierny obraz rzeczywistości i procesów społecznych zachodzących w świecie? Jeśli tak, czy jest to odzwierciedlenie różnych potrzeb informacyjnych (jedni chcą wiedzieć by podejmować skuteczne decyzje, a inni by uspokoić umysł targany przez wątpliwości) czy może jest to system walki o władzę (tj. wkłada energię w to, by uczestnicy tego systemu nie przemieszczali się w hierarchii)? Od dłuższego czasu, co raz bardziej przekonuje mnie pierwsza opcja, a model ten nadaje temu ramy pomagające go rozważać. Wreszcie, w jakim stopniu system ten jest efektem samorzutnej ewolucji (uczestnicy nie rozumieją dlaczego jest taki jaki jest), a w jakim świadomej kreacji? To pytanie również może być łatwiejsze do odpowiedzenia przy użyciu tego modelu.

Moc

Autor jednak widocznie nie jest zainteresowany strukturą i optymalizacją tego systemu, lecz efektywnością poszczególnych składowych systemu międzynarodowego i w konsekwencji wpływu na pozostałych (przyjmując silnie zakorzeniony w naukach politycznych postrzeganiu polityki jako gry o sumie zerowej jako pewnik). Z tego względu skupia się raczej na analizie efektywności systemu, nazywanej jak w fizyce mocą, tylko nie mierzonej w watach lecz w rocznej produkcji produktów gospodarczo kluczowych: stali, cementu, węgla i energii elektrycznej. Nie umiem ocenić na ile koreluje to z rzeczywistą sprawczością państwa (choć prawdopodobnie lepiej niż często używane PKB), na pewno miałoby sens wziąć pod uwagę siłę militarną, korzystne umowy międzynarodowe, prestiż. Na pewno, większość z nich jest niedokładne z tego samego powodu co PKB; fakt wytowrzenia czegoś, nie oznacza, że miało to sens, a trudno oczekiwać, żeby siła militarna Izraela i Szwajcarii tak samo przekładały się na ich pozycję polityczną (Izrael ma znacznie większe potrzeby w tym zakresie, ze względu na położenie geograficzne (teren bardziej sprzyjający prowadzeniu wojny, bycie otoczonym wrogimi sobie państwami z każdej strony). Jest to jednak czysta spekulacja i zasadniczo nie ma dla mnie to większego znaczenia, poza tym że przeciera szlaki mentalne gdybym miał sam dla siebie takie obliczenia prowadzić.

System zawsze składa się z jakiegoś tworzywa (w przypadku państwa, będą to ludzie) o jakiejś wydajności i ilości. Zatem system może zwiększać swoją moc wyjściową albo poprzez zwiększenie ilości (zwiekszenie populacji w przypadku państwa, taki system nazywany jest dynimicznym ekstensywnym) lub jakości (dynamiczny intensywny). Ciekawe jest spostrzeżenie, że te dwa rodzaje bardzo różnią się sposobem działania, bo pierwszy nie wymaga zbyt wielu kompetencji ani od zarządu ani od siły roboczej, bo wystarczy powielanie siły roboczej, która będzie postępować (i będzie kierowana) według utartych wzorców; natomiast drugi wymaga zarówno dobrze wykształconych kadr jak i pracowników, aby poprzez innowacje zwiększać wydajność (często również żeby zrekompensować niż demograficzny). Ludzie na ogół mają skłonność do lenistwa i modelu pierwszego, ale demografia zwykle bardzo się zmienia w czasie i niekiedy sytuacja zmusza do stosowania drugiego. Co ciekawe, na danych z ubiegłego wieku, autor pokazuje, że takie próby przejścia na system dynamiczny intensywny były co najmniej podejmowane w okresach niżu.

Autor również zwraca uwagę, że nie jest korzystne dla systemu, by rozwijał się w nieskończoność (system o niepowstrzymanym rozwoju), ponieważ wówczas nigdy nie osiąga pełnej skuteczności. Bardzo mocno doświadczyłem tego w swoim życiu, zdobywając wiele nowych umiejętności, cały czas ucząc się czegoś nowego, a każda z nich zupełnie zmienia podejście do życia. Dlatego ciągłe dodawanie nowych mogło doprowadzić do zmniejszenia skuteczności poprzez dezorientację wywołaną zbyt szybką zmianą funkcjonowania. Okres odpoczynku i porządkowania spraw był zawsze konieczny by zasymilować i zrozumieć zmiany które zaszły i jak właściwie funkcjonować z nowymi umiejętnościami. Z doświadczenia programisty mogę powiedzieć że też jest bardzo podobnie w tworzeniu oprogramowania. Każde udoskonalenie prowadzi do zmiany patrzenia na problem i wymaga czasu na dostrojenie do nich planów na przyszłość.

Podsumowanie

Książka stanowi ciekawą perspektywę na problematykę organizacji społeczeństwa. Chociaż cele przyświecające autorowi są rozbieżne z moimi, stanowią ciekawy punkt wyjścia do rozwijania w interesującym mnie kierunku. Jest napisana prosto i ściśle. Co ciekawe, jest w niej sporo wzorów, które wprost wynikają z treści i w ten sposób stanowiły dobre przetarcie szlaków by stosować formalizm matematyczny do wyrażania nowych pomysłów, po przeczytaniu jej, stało się to dla mnie o wiele bardziej naturalne. Myślę, że jest to dobry krok i inspiracja w kierunku pełnego stosowania metody naukowej w naukach społecznych.