Ogłupieni przez przypadki — wstęp do filozofii N. Taleba

© Penguin Books UK

Jedną z ważniejszych lekcji ostatnich lat jest rola przypadku w życiu, jak się żyje, gdy nie jesteśmy pewni co właściwie się dzieje; jak bardzo pomóc może w takiej sytuacji rachunek prawdopodobieństwa, ale też tego jak bardzo ów rachunek potrafi ogłupić ludzi, całe masy, które nie rozumieją co właściwie mówią liczby próbujące opisać przypadek — prawdopodobieństwo.

Niedługo przed tym jak zaczęło się to całe szaleństwo, zarabiałem funty ciężko pracując, a w wolne chwile cieszyłem się piękną angielską wsią i zaczytywałem się w Antifragile Nassima Taleba, który bardzo szybko stał się moim ulubionym autorem. Pokochałem jego książki za bezpośredniość i bezkompromisowość w dążeniu do prawdy i dzieleniu się nią. Zaimponował mi lekkim piórem, bardzo błyskotliwymi pomysłami i garścią bardzo użytecznych pojęć, które upowszechnił i na trwałe zagościły w moich rozmowach. Wytłumaczył mi też kilka ważnych spraw o życiu, które dodały mi otuchy i wyjaśniły, że za moimi niezbyt popularnymi intuicjami stoi głębszy sens, którego nie miałem prawa rozumieć (dopóki nie pojawił się Wirus Celebryta).

Ostatnio miałem przyjemność sięgnąć po pierwszą książkę tego autora, Fooled by Randomness. Wcześniej czytałem już 3 inne, ale ta wyjaśniła mi pewne elementarne sprawy, dzięki którym dopiero można w pełni zrozumieć pozostałe. Stanowiła świetnie ukoronowanie rozważań nad prawdopodobieństwem, a zarazem początek rozważań na zupełnie innym poziomie. Razem z „Antifragile” są najlepszymi jego książkami, moim zdaniem o wiele ciekawszymi niż popularny Czarny Łabędź.

w tym artykule

  1. Kim jest Taleb?
  2. Dwa rodzaje prawdopodobieństwa
  3. Czarne łabędzie i świąteczne indyki
  4. Struktura przypadków
  5. Najlepszy nie zawsze stoi na podium
  6. Neomania i Lindy Effect
  7. Mądry (nie tylko) Polak po szkodzie
  8. Podsumowując

Kim jest Taleb?

Zanim przejdę do treści, myślę, że warto wspomnieć kim jest Nassim Taleb. Urodził się w Libanie, w bogatej rodzinie, miał nawet krewnych w rządzie. Jednym z pierwszych wydarzeń, które wpłynęły na jego ścieżkę była Wojna w Libanie. Jak wspomina, było to zdarzenie zupełnie niespodziewane, bo Liban cieszył się pokojem i prosperity nieprzerwanie od wielu dziesięcioleci. Podobno wszyscy w około mówili, od samego początku, że to się skończy za kilka dni, a ostatecznie ciągnęło się przez wiele lat. To jeden z przykładów tego, co określa mianem czarnego łabędzia i pewnie miało wpływ na jego dalszy rozwój i myślenie o świecie.

Jeszcze za czasów wojny libańskiej zaczął studia we Francji, później w Stanach Zjednoczonych. Przez wiele lat handlował instrumentami finansowymi w Nowym Jorku, co przyniosło mu wiele inspiracji na temat przypadków; w końcu dość trudno o coś bardziej losowego i nieprzewidywalnego niż rynki finansowe. Przecież rynek to w dużej miernik emocji: podniecenia, strachu i chciwości inwestorów. Cóż może być bardziej nieprzewidywalnego (przynajmniej w krótkim terminie) niż suma nastrojów tysięcy ludzi, dla których cena tego czy innego aktywa wpływa na to czy będą jeździć Rolls-Roysem czy gnić w jakimś zaułku na Brooklynie (lub odpowiednim miejscu w innej części świata).

W pewnym momencie zaczął się zajmować zarządzaniem ryzykiem naukowo, a na przełomie wieków, Daniel Kahneman miał skłonić go do pisania książek. Często przewijającym się motywem w jego książkach jest gra na giełdzie i z tym często jest kojarzony, ale problemy które porusza bynajmniej nie ograniczają się do tej domeny (jako kontrast dla tego nieprzewidywalnego świata upodobał sobie dentystów, jako zawód mało podatny na przypadki). Nie kryje poszanowania dla tradycji i pogardy dla ekspertów, którzy nie ponoszą odpowiedzialności za swoje przewidywania (jego maksyma brzmi: nie mów mi co się stanie, tylko jakie aktywa masz w portfelu). Raczej stosuje zabawny i bardzo wyważony sarkazm (choć obiło mi się o uszy, że polskie tłumaczenie Czarnego Łabędzia jest ordynarne i odarte z tej finezji).

Taleb jest mistrzem tworzenia pojęć, które znacznie ułatwiają myślenie o świecie, zwracają uwagę na ważne zjawiska, którym poświęca się na ogół mało uwagi. Z perspektywy mogą się wydawać banalne i oczywiste — zwłaszcza gdy mamy się opowiedzieć za lub przeciw jakiegoś ogólnego twierdzenia, ale z punktu widzenia naszego zachowania, mało kto i stosunkowo małym stopniu działa zgodnie z nimi. Książki Taleba zdecydowanie wzmocniły we mnie postawę pod tytułem tawk is cheap, czyli ocenianie świata ze względu na skutki, a nie deklaracje.

Jego książki składają się głównie z sugestywnych anegdot (również z jego własnego doświadczenia), które skutecznie oddają punkt widzenia. Dzięki nim, jego książki czyta się bardzo lekko, choć przekazują bardzo głęboką treść; jednak większości brakuje precyzji myślenia by jej zbytnio nie uprościć. Dla mnie Taleb jest wzorem współczesnego filozofa, który może sobie pozwolić na filozofowanie ze względu na F*ck you money (przykład pojęcia w jego stylu) osiągnięte prawdziwą pracą i zajmuje się prawdziwymi problemami współczesności, zamiast zajmować się problemami oderwanymi od współczesnego świata (myśląc, że filozofia polega na roztrząsaniu idei klasyków).

Warto jednocześnie zaznaczyć, że poniższy tekst jest raczej refleksją na temat tego co Taleb pisze. On nie teoretyzuje bez potrzeby, raczej przedstawia łatwe do przetrawienia przykłady, a ja piszę o wnioskach. Z pewnością nie miał na myśli wielu rzeczy, o których wspominam, z częścią pewnie też by się nie zgodził. Zdecydowanie jest bardziej naukowcem, gdy ja jestem bardziej inżynierem; on jest matematykiem, gdzie ja bardziej filozofem. On raczej wykonuje swoją pracę eksperta od prawdopodobieństwa, zauważa i opisuje swoje błędy. Ja raczej patrzę z boku na cały ten system, którego jest częścią, i nie mogę się nadziwić, że to działa (lepiej niż mi się wydaje).

Myślę też, że Taleb ma cechę typową dla naukowców, polegające na gubieniu granicy między językiem naukowym, a rzeczywistością (choć na pewno w znacznie mniejszym stopniu niż inni, nie mówiąc o wadze ciężkiej, jak np. Stephen Hawking); jest to naturalne, łatwiej jest uprawiać naukę wierząc w prawdziwość jej twierdzeń, zapominając o tym, że rygor nauki sprawia, że jej tok myślenia jest dla nas nienaturalny, a wnioski są ciężkostrawne. Z mojej perspektywy, często też skarży się na problemy jasne i oczywiste, jak choćby fakt, że prawdopodobieństwo, statystyka i ekonomia to ledwie ostatnie 200 lat historii, podobnie jak eksperyment demokratyczno-kapitalistyczny. Jest to czas zbyt mały, żeby dana dziedzina mogła obrosnąć tradycją i instytucjami społecznymi, które z czasem sprawiają, że staje się ona bardziej intuicyjna. Dla porównania, od ok. 500 lat istnieją mechaniczne zegarki, pozwalające skutecznie liczyć czas w dowolnych warunkach, z bardzo dużą dokładnością i z czasem radzimy sobie znacznie lepiej. Natomiast hierarchia w stadzie istnieje od milionów lat: całkiem skutecznie i z łatwością postrzegamy ją instynktownie.

Z drugiej strony, każdy ma swoją perspektywę i skrzywienia poznawcze; cenne jest gdy ktoś przekazuje swoją w tak przystępnej formie, która jest nastawiona raczej na wyzwolenie możliwie dużej ilości refleksji, zamiast dogłębne wyjaśnienie szczegółów. Pokazuje w ten sposób, że choć w pewnych kwestiach możemy mieć różne poglądy, ogólnie rzecz biorąc, rozumiejąc sytuację, nasz cel jest zbieżny. Jak miotacz i łapacz starający się nie pozwolić pałkarzowi przechwycić piłkę.

Dwa rodzaje prawdopodobieństwa

Najogólniej rzecz ujmując, Fooled by Randomness jest o roli przypadku w życiu i o tym jak ludzki umysł, skłonny jest raczej do wypierania ich znaczenia, przedstawiania wszystkiego jako bardziej przewidywalne niż jest w samej rzeczy (chyba, że chodzi o nasze błędy, wtedy z chęcią obarczamy winą przypadek); o tym jak ta skłonność sprawia, że jesteśmy dosłownie ogłupieni przez przypadki. Wymienia kilka bardzo powszechnych błędów w postrzeganiu (albo ich przeoczaniu) przypadków.

Przy okazji, zwraca uwagę na kilka bardzo istotnych cech prawdopodobieństwa. Zwraca uwagę, że błędne jest ogólnie panujące przekonanie, że rachunek prawdopodobieństwa i statystyka są po prostu sposobem na opisanie nieprzewidywalnych zdarzeń. Ostatnio sporo czasu poświęcam na dokształcanie się w tej dziedzinie i rzeczywiście, dominują puste regułki i dość trudne wzory matematyczne, bez głębszej refleksji nad tym co one oznaczają. Dużo czasu poświęca się narzędziom, a mało ich właściwemu zastosowaniu i weryfikowaniu stworzonych przez siebie modeli. Cała sztuka jakby miała się sprowadzać do dopasowania danych do danego modelu i założenia, że rzeczywistość zachowa się zgodnie z modelem (takie ślepe i szkodliwe dopasowywanie rzeczywistości do modelu, Taleb nazywa to Łożem Prokrustesa).

Książka tłumaczy, że należy zwracać uwagę na to, że są dziedziny mniej i bardziej podatne na wpływ przypadku, czego miara prawdopodobieństwa nijak nie wyraża. Mogłoby się wydawać, że jeśli prawdopodobieństwo trafienia szóstki w totolotka wynosi ok. jeden przypadek na 13 mln, a śmierć w wypadku samochodowym to 15 na 100 tyś, to zdążylibyśmy 1000 razy zginąć w wypadku zanim trafimy szóstkę. Szkopuł w tym, że jest zasadnicza różnica między znaczeniem tych liczb. Pierwsza liczba określa zasadniczo czysty przypadek, druga zaś zawiera w sobie uśredniony szereg różnych zupełnie nielosowych czynników (choć potraktowanych jako losowe, bo nie są znane osobom sporządzającym statystyki), jak choćby ilość przejeżdżanych kilometrów w ciągu roku, doświadczenie za kierownicą czy prowadzenie pod wpływem substancji psychoaktywnych. Jeden zdąży umrzeć 100 razy, a inny 10 tyś. razy zanim wygra w totka. Natomiast sama gra nie opłaca się (graczowi, organizatorowi bardzo), bo na szóstkę przypada średnio 13 mln kuponów po kilka(naście?) złotych każdy.

Prawdopodobieństwo, jako miara, odnosi się do tego, że sprawy mogą potoczyć się na wiele różnych sposobów i tylko w niektórych zajdzie interesujące nas zdarzenie; prawdopodobieństwo jest wynikiem dzielenia tego drugiego przez to pierwsze. Czasami określamy je drogą dedukcji (jak w przypadku rzutu kością czy szóstki w totka), ale przeważnie jest określanie na podstawie zaobserwowanych już zdarzeń. Taleb przestrzega przed specjalistami od prawdopodobieństwa, którzy myślą, że badanie gier losowych (gdzie prawdopodobieństwa da się na ogół wydedukować) może dać zrozumienie losowości w prawdziwym życiu (gdzie zdani jesteśmy na statystyki) — zjawisko to nazywa ludic fallacy. W grach losowych, dość łatwo jest ustalić model na podstawie zasad gry (czysta logika). W prawdziwym życiu, mamy kilka podstawowych wskaźników, które nie mają oczywistego przełożenia na interesujące nas wypadki, poszukujemy nowych, lepszych miar, walczymy z ukrytymi korelacjami między tymi, które mamy; cały czas próbujemy oddzielić to co istotne od tego co przypadkowe. Przede wszystkim jednak, w prawdziwym życiu, kluczowa jest weryfikacja swoich założeń i wniosków, a z tym jest olbrzymi problem w nauce; ludzie zdają się wierzyć, że sama metoda naukowa jest dostatecznym gwarantem poprawności.

Czarne łabędzie i świąteczne indyki

Ogólnie rzecz biorąc, na wydedukowanym prawdopodobieństwie można na ogół polegać, ale w prawdziwym życiu nie znamy reguł gry. Nigdy nie wiemy co właściwie czego prawdopodobieństwo mierzymy (w praktyce jest jeszcze gorzej, bo podświadomie mierzymy je na zasadzie zamiany pytania „na ile jest to prawdopodobne?” na pytanie, czy kiedyś spotkałem się z takim przypadkiem?”). Często może się zdarzyć, że wydaje nam się, że mierzymy prawdopodobieństwo czegoś, a mierzymy tylko prawdopodobieństwo warunkowe, bo przez cały czas pomiaru utrzymywał się jakiś czynnik wpływający na wystąpienie zdarzenia. Można to wyjaśnić na przykładzie indyka tuczonego na święto dziękczynienia (przykład zaczerpnięty z późniejszej książki). Ów świąteczny indyk ma wszelkie powody, żeby sądzić, że człowiek go czci, karmi, kocha go. Tak podpowiada mu doświadczenie. Nie ma absolutnie powodu, żeby podejrzewać, że człowiek go tak karmi z konkretnego powodu (ukryta przyczyna) i z tego samego powodu zarżnie go na jesień. Indyk pomylił prawdopodobieństwo, że człowiek go nakarmi, z prawdopodobieństwem, że człowiek go nakarmi, pod warunkiem, że nie zbliża się akurat grudzień.

Podobną cechę prawdopodobieństwa ilustruje słynna metafora czarnego łabędzia. Doświadczenie na ogół utwierdza nas w przekonaniu, że łabędzie są białe. Każdy łabędź którego widziałem był biały, więc wydaje się to oczywiste. Sęk w tym, że w tym momencie nie posiadam dowodu, że wszystkie łabędzie są białe — zasadniczo nie da się dowieść empirycznie takiej absolutnej zasady. Niezależnie ile białych łabędzi zobaczymy, nie dowodzi to nigdy tego, że wszystkie są białe. Natomiast wystarczy jeden czarny łabędź, żeby obalić tę tezę. Niestety, mylenie braku dowodu z dowodem braku jest bardzo powszechne; natomiast istnieje wiele możliwych zdarzeń, które jeszcze nigdy się nie zdarzyły. Taleb tłumaczy to tym, że są to zdarzenia bardzo mało prawdopodobne.

Od siebie dodam, że czasem w grę wchodzi sytuacja, która może zajść tylko pod warunkiem innego zdarzenia, które zaszło dopiero niedawno, a my je przeoczyliśmy lub nie pomyśleliśmy o jego możliwych konsekwencjach (ten wątek jest szeroko omówiony w Antifragile). Z punktu widzenia rachunku prawdopodobieństwa, niskie prawdopodobieństwo warunku oznacza, że skutek ma jeszcze mniejsze. Dopóki nie umieścimy w modelu wpływu czasu, rzeczywiście każdy czarny łabędź jest zjawiskiem o bardzo niskim prawdopodobieństwie; jednak jeśli zaczniemy badać z uwzględnieniem czasu, okaże się, że rosło ono wraz ze zbliżaniem się do momentu w którym jego wystąpienie było praktycznie kwestią czasu. Jednak naukowiec ma tyle rzeczy na głowie, że raczej nie zacznie badać takiego niewdzięcznego, trudnego do badań wątku, być może skazanego na spekulacje. Dlatego podejmie go raczej filozof niż naukowiec.

W późniejszych częściach, metafora czarnego łabędzia jest dodatkowo wzbogacona, bo odnosi się do sytuacji o wyjątkowych konsekwencjach. W Antifragile, autor zwraca uwagę, że historia jest pisana przez czarne łabędzie, co obala popularne przekonanie, że historia jest liniowa — jakby ludzkość w każdym punkcie dziejów zmierzała do chwili, w której jesteśmy obecnie. Otóż nie, wielokrotnie w dziejach zdarzały się bezprecedensowe sytuacje, które na dziesięciolecia zmieniły kierunek dziejów. W nauce znamy opisane przez Thomasa Kuhna zjawisko rewolucji naukowej (Struktura rewolucji naukowych), które zmieniają kierunek nauki. Oswald Spengler opisuje, w Upadku świata zachodu, jak różne odkrycia na trwałe zmieniały percepcję człowieka. Zaś Jacek Bartosiak przedstawia w książce „Rzeczypospolita między lądem a morzem: o wojnie i pokoju” jak już kilkakrotnie różne wydarzenia dawały przewagę poszczególnym państwom w określonym czasie. Na przykład, odkąd ludzie umieją pływać po oceanach w znacznie lepszym położeniu znajdują się państwa morskie. Od tamtego czasu po kolei rozkwitały Hiszpania, Portugalia, Holandia, Wielka Brytania i obecny hegemon, Stany Zjednoczone. Obecnie Chiny i Rosja chcą doprowadzić do sytuacji w której Ląd znów będzie górą. Dlatego też Niemcy, jako inne mocarstwo lądowe patrzą w ich stronę. Jak widać Polska bardziej sobie ceni bezpieczeństwo i ideały niż możliwości, bo sama też jest zdecydowanie lądowym państwem. Podobnie, odkrycie ważnego surowca w danym kraju może podnieść jego znaczenie na długie lata.

To sposób myślenia o świecie i możliwości przed nami stojące wyznaczają nam cele. Podobnie każdy paradygmat naukowy wyznacza kierunek badań i zbiór tez, które można w jego obrębie dowieść lub obalić. To one określają jak postrzegamy przyszłość, co chcemy osiągnąć. Zdarzenia, które zmieniały tę percepcję na ogół były trudne do przewidzenia, bo na ogół myślimy w kategoriach tego co już się zdarzyło, a zupełnie nie doceniamy tego co ma się dopiero zdarzyć po raz pierwszy, nawet jeśli zdajemy sobie sprawy z jakiejś możliwości, są to tak odległe perspektywy, że nie próbujemy się na nie przygotować (bo w tym celu, musielibyśmy sobie wyobrazić taką sytuację; trudno to zrobić nie mając do dyspozycji precedensu). Warto w tym miejscu zaznaczyć, że dla człowieka nierozumiejącego historii, czarnymi łabędziami będą nawet sytuacje rzadkie, choć dobrze poznane i możliwe do przewidzenia.

Struktura przypadków

Na ogół patrzymy na losowość jak na coś jednolitego i nieprzeniknionego, jednak Taleb zwraca uwagę, że przypadkowość ma swoją strukturę. Każdy przypadek jest splotem różnych wydarzeń. Jest ich zwykle zbyt wiele, żeby stwierdzić z góry, jaka kombinacja wystąpi, ale możemy się zastanowić co by było gdyby. Zwykle pewna część z nich stanowi bardzo dobre okazje, inne bardzo poważne zagrożenia. Większość z nas ma jednak naturę hazardzisty, intuicyjnie wydaje nam się, że będzie tak, a nie inaczej i postępujemy zgodnie z tym przeczuciem. Często trudne doświadczenia uwrażliwiają nas na pewne zagrożenia, ale tylko niektórzy świadomie identyfikują zagrożenia i zabezpieczają się na ich ewentualność. Natomiast bardzo nieliczni rozumieją, że jest wiele okazji, których sprawdzenie kosztuje niewiele, ale potencjalny zysk jest olbrzymi. Jednak powszechne rutyny przewidują tylko najbardziej prawdopodobny rozwój wypadków. Szczęściu zaś trzeba pomagać.

Ten pomysł jest dalej rozwinięty w Antifragile i jest określany mianem wypukłości (convexity), co pochodzi od wypukłości funkcji wykładniczej. Niewielki wysiłek (oś X) odpowiada dużemu zyskowi (oś Y). Na przykład gdy czytamy książkę, bardzo szybko wiemy czy nam się spodoba. Zatem, jeśli czytamy dla przyjemności, ma sens porzucanie książki, która nie wciągnie nas po 20 pierwszych stronach. W ten sposób przeczytamy więcej książek, będzie to przyjemniejsze i będziemy mieć więcej zapału do czytania. Podobnie może być z szukaniem pasji w życiu. Słomiany zapał ma jednak pewne uzasadnienie, najważniejsze jest to, żeby w ogóle spróbować, ale nie koniecznie brnąć w coś co nie sprawia nam przyjemności.

Z drugiej strony, trafienie na to właściwe zajęcie jest z reguły czarnym łabędziem, a zatem takie podejście jest postrzegane jako głupie i nieefektywne, bo wszyscy wiemy że osiągnięcie wysokiego poziomu w czymkolwiek wymaga wielu starań, stąd wniosek, żeby nie rozpraszać tylko kończyć to co się raz zaczęło. Tylko takie rozumowanie nie uwzględnia czarnego łabędzia w postaci znalezienia swojej pasji, dzięki której nie postrzegamy wysiłku jako wyrzeczenia, lecz przyjemność, poświęcamy temu tyle czasu, że nawet nie widzimy kiedy osiągamy coś niezwykłego. Niestety, kult maksymalnej produktywności skutecznie chroni nas przed pozytywnymi czarnymi łabędziami.

Najlepszy nie zawsze stoi na podium

Z tego względu złudne jest patrzenie na innych, którzy, jak się zdaje, odnoszą sukcesy, a my męczymy się z własną codziennością. Zwykle wygląda to tak, jakby tamci byli gdzieś bardzo daleko, wyprzedzali nas o lata starań. Jednak istnieje teoretyczna możliwość, że oni już znaleźli swojego czarnego łabędzia, a my jeszcze nie. Być może my nie dajemy dostatecznie wiele okazji na ujawnienie czarnych łabędzi (działamy zbyt nawykowo i oględnie), ale może po prostu nasz moment nie przyszedł. Jest to szczególnie istotne w zawodach bardzo podatnych na przypadek: artysta, wynalazca, spekulant. Te zawody często odbieramy jako bardzo opłacalne ze względu na wielki potencjalny zysk, patrząc na sławnych przedstawicieli tych zawodów, którzy odnieśli wielki sukces. Nie widzimy natomiast znacznie większej grupy tych, którym się nie powiodło, nie koniecznie z ich winy. Natomiast sukces od porażki często dzieli łut szczęścia lub jeden błąd. Podobnie nie widzimy tego, że każdy próbuje ładnie wyglądać na zewnątrz i skrzętnie ukrywać mniej estetyczne szczegóły.

Poza tym, ci którzy już są na piedestale, wcale nie muszą być obiektywnie najlepsi. Często jest tak, że ich sukces wynika z korzystnych uwarunkowań, a nie obiektywnie najlepszego działania. Gdy uwarunkowania nagle zmieniają się, wygrywa nie najlepiej przystosowany (dotychczasowy faworyt) tylko najlepiej przystosowujący się. Niemal 30 lat pierwszych lat swojego życia (tych które pamiętam), czułem dysonans. Bycie normalnym wydawało się takie proste i skuteczne, wystarczy nie myśleć za wiele, tylko robić to co inni. Broń Boże nie kwestionować, nie szukać zagrożeń, nie poszukiwać sensu, skupić się na bardzo wąskiej specjalności. Z drugiej strony, coś mówiło mi (pewnie, między innymi, porzekadła: "przezorny zawsze ubezpieczony", "strzeżonego Pan Bóg strzeże", przypowieść o siedmiu tłustych latach i siedmiu chudych), że to bardzo naiwne. Bardzo dziwiło mnie, jak tak dziurawy system może w ogóle działać.

Wszystko zmieniło się z przyjściem Wirusa Celebryty. Gdy tylko dotarło do mnie co się dzieje; dotarło do mnie, że jest to problem istniejący od zarania dziejów. Dobre i łatwe lata usypiają czujność ludzi, ale trudne lata przychodzą. Wiedziałem to, ale nie rozumiałem, bo całe moje dotychczasowe życie doświadczałem stopniowego polepszania się życia dookoła, bez konkretnej przyczyny (dobra koniunktura jest zbyt abstrakcyjna, żeby była konkretna z kognitywnego punktu widzenia). Dzięki temu, że przez te 30 lat wytrwale próbowałem doszukać się sensu w tym co mnie otacza, wytworzyłem mapę pojęć, która wymagała tylko maleńkiego dostosowania, żeby w tych dziwnych czasach czuć się komfortowo i dostrzegać szanse w miejscach, które większość ludzi postrzega jako zagrożenia.

Rozumiejąc z czego wynika obecna sytuacja, wiedząc, że choć bezprecedensowa, zupełnie przewidywalna (choć jej skutki nie są), jestem w stanie szukać okazji w tym wszystkim, bo nie dezorientuje mnie nierozumienie do czego to wszystko zmierza. Wręcz przeciwnie, napawa optymizmem, bo to poczucie przewidywalności zniechęcało do szukania okazji. Nieprzewidywalność oznacza wiele niezagospodarowanych szans.

Neomania i Lindy Effect

Pożyteczne (choć wydawałoby się bezużyteczne) nawyki tworzą wypukłości w nieoczekiwanych miejscach, poprzez zniwelowanie zagrożeń, które odstraszają innych. Podobnie jak Taleba, i mnie życie nauczyło o sile tradycji. To z kolei wiąże się z inną niezrozumianą współcześnie cechą losowości. Współcześnie, uważa się, że nowe jest zawsze lepsze, choć jak pokazuje Taleb, jest to wbrew prawdopodobieństwu. To przesadne uwielbienie rzeczy nowych nazywa Neomanią (ale dopiero w Antifragile) i przeciwstawia mu zjawisko Lindy Effect. Odnosi się ono do bytów nie mających terminu ważności (non-perishable), jak technologia, pomysły, religie. W odróżnieniu od fizycznych bytów, podlegających rozkładowi i psuciu się, żadne prawo natury nie określa maksymalnego czasu ich istnienia. Lindy Effect oznacza, że w przypadku takich rzeczy, powinniśmy oczekiwać, że przetrwa ona tyle ile już istnieje. Tak więc, jeśli iPhony istnieją od 15 lat, powinniśmy się spodziewać, że będą istnieć jeszcze drugie tyle. Rowery istnieją od 200 lat, więc pewnie nie znikną w ciągu kolejnych 200.

Żeby lepiej zrozumieć, zacznijmy od ludzkiego życia. Im jesteśmy starsi, tym bardziej rośnie nasza oczekiwana długość życia (o ile nie zostaniemy zdiagnozowani ze śmiertelną chorobą). Dzieje się tak dlatego, że oczekiwana długość życia to nic innego niż uśredniona długość życia innych ludzi w naszej populacji. Każdy kolejny rok naszego życia dowodzi, że nie należymy do tych, którzy umarli młodziej od nas. Maleje ilość możliwych rozwojów wypadków, a ilość wypadków w których pożyjemy całkiem długo pozostaje cały czas taka sama. Zatem oczekiwana długość życia rośnie, przy czym znów, jest to wartość statystyczna, uśredniająca nielosowe czynniki. Jeśli weźmiemy pod uwagę te czynniki, jak na przykład styl życia i dietę, to może się okazać, że oczekiwana długość życia zmaleje. Tym niemniej, oczekiwana długość życia 16-letniego palacza tytoniu raczej jest niższa niż 50-letniego palacza, choć znów można spekulować, jaka część ryzyka śmierci palacza jest związana z nałogiem (z wiekiem rośnie), jakie jest prawdopodobieństwo, że 16-letni palacz rzuci palenie przed 40 rokiem życia (zgodnie z CDC redukuje to ryzyko choroby spowodowanej paleniem o 90%, zwróćcie uwagę, że statystyka nie posiada kluczowej wartości dla interpretacji tych danych – ilości wszystkich zgonów w danej grupie, rażący błąd).

Podobnie jest z tradycją i wynalazkami. Tylko, że one nie są fizyczne, a ich przetrwanie nie zależy od fizycznych procesów, lecz tego jak wpasowują się w życie ludzi. Dlatego wiele pomysłów zostanie użytych jednorazowo i nigdy nie staną się powszechne. Często jakiś produkt jest bardzo mocno reklamowany, ale tylko siła tej reklamy i związana z nią przelotna moda sprawiają, że się utrzymują. Inne okazują się bardzo użyteczne i zostają z nami na dłużej. Na przykład, pismo zostało wynalezione tysiące lat temu, znalazło szereg różnych zastosowań i pomimo olbrzymich przemian na świecie, dalej używamy go w takiej czy innej formie. Podobnie prawo okazało się bardzo użyteczne w organizowaniu społeczeństw. Pomimo nielicznych trudnych momentów gdy prawo dezorganizowało życie społeczności, raczej nie wyobrażamy sobie istnienia państwa bez prawa. Tu i ówdzie widzimy różne tarcia mające na celu je zmienić albo działania mające relatywizować prawo i pozbawiać je spójności (żeby łatwiej było je stosować do własnych potrzeb). Również nie jest pewne czy utrzyma się pomysł równości wobec prawa (ostatnie 250 lat), ale nawet najbardziej autorytarne państwo potrzebuje prawa. Co więcej, prawo silnie zakorzeniło się w świadomości ludzi, którzy tak łatwo swoich praw nie oddadzą.

Tę samą zasadę możemy zastosować do technologii. Na przykład, w dziedzinie przekazywania wiedzy, mieliśmy kilka przełomów: wynalezienie pisma, potem prasy drukarskiej, ostatnio również zapisu dźwięku, obrazu i komputera. Żaden z tych wynalazków nie wyparł i raczej nigdy nie wyprze bezpośredniego przekazywania wiedzy między uczniem, a nauczycielem, bo jest to sposób najbardziej efektywny, ze względu na to, że nauczyciel może ocenić wiedzę ucznia i przekazać mu dokładnie tę wiedzę, której potrzebuje. W przeciwnym razie, uczeń zmuszony jest przeszukiwać duże ilości informacji, nie wiedząc, która sprawi, że lepiej zrozumie temat, którego chce się nauczyć. Pierwsze książki były bardzo cenione, bo pozwalały przekazywać wiedzę również gdy właściwego nauczyciela nie było pod ręką. Gdy wynaleziono prasę drukarską, wydawało się, że technologia będzie się skalować tak jak dotąd, a zatem doprowadzi do oświecenia całych rzesz ludzi.

Rzeczywistość pokazała, że są znaczne ograniczenia w tym względzie. Dziś mało kto już czyta, wychodzi na to, że masowe czytelnictwo było przelotną modą (jeśli w ogóle miało miejsce, trudno mi w tym momencie znaleźć dowód), a niezmiennie tylko mała garstka ludzi czyta w celach poznawczych. Tym niemniej, książka prawdopodobnie zostanie z nami na dłużej, prawdopodobnie będzie towarzyszyć człowiekowi do końca, bo w odróżnieniu od elektronicznych nośników pamięci, każdy kto umie się posługiwać się książką, byłby w stanie odtworzyć tę technologię samodzielnie, choćby niedoskonale. Różnie to może być z nowoczesną technologią, jeśli światowa gospodarka się załamie.

Jednocześnie, wszystkie innowacje w tym względzie mają swoje poważne ograniczenia. Im bardziej powszechny dostęp do zapisu informacji, tym więcej informacji w obiegu, a co za tym idzie, tym trudniej dotrzeć do tej informacji, której akurat poszukujemy. Równocześnie, obniża się próg wejścia, a co za tym idzie, średnia jakość dostępnych materiałów, a w dobie międzynarodowej rywalizacji, również łatwość prowadzenia dezinformacji — na dzień dzisiejszy głównego sposobu prowadzenia wojny. Inny aspekt jest taki, że gdy wchodzi nowa technologia to jej wpływ na całą populację nie będzie proporcjonalny do zastosowania w początkowym niszowym gronie. Ogół społeczeństwa nie jest równie zainteresowany zdobywaniem wiedzy co ci, którzy dawniej poszukiwali drogocennych ksiąg — stąd zawód co do prasy drukarskiej. Ogół społeczeństwa nie jest tak zainteresowany swobodną wymianą wiedzy i umiejętności co środowisko, które zapoczątkowało internet. Stąd każdy kto pamięta i tworzył internet w pierwszych latach tego stulecia jest raczej zawiedziony tym czym internet jest obecnie.

Gdy prześledzimy inne przypadki, zobaczymy, że jest to ogólna prawidłowość, że rozwój technologii zwiększa dostępność i podaż, ale zawsze wiąże się to z pewnym kompromisem co do jakości. Również na ogół, intuicja podpowiada, że zwiększenie podaży danego dobra da proporcjonalną korzyść większemu gronu. Inny, a bardzo istotny, przykład podaje Y.N Harari w Sapiens. Zwraca bowiem uwagę na przykre skutki rewolucji agrarnej, czyli przejścia ludzkości z życia koczowniczego na osiadły, ze zbierania potrzebnych dóbr na bieżąco, na uprawę ziemi. Mianowicie, taka zmiana doprowadziło do zubożenia diety i większego potrzebnego wysiłku. Człowiek koczownik miał na ogół pracować znacznie mniej niż rolnik na polu i miał się cieszyć przyjemniejszym życiem. Wprawdzie miał większe ryzyko nagłej śmierci, ale też mniejsze ryzyko głodu (nawet gdy był nieurodzaj na jedną roślinę, były inne, a nieurodzaj na rośliny uprawnej powodował ogólny głód). Co więcej, osiadły tryb życia miał sprzyjać powstawaniu chorób (czy to na tle niedoborów, czy sprzyjaniu osiadłości gromadzeniu i mnożeniu się patogenów, również ze względu na życie w otoczeniu swoich odchodów).

Jednocześnie, rewolucja agrarna miała ogromny wpływ na przemiany społeczne. Było wczesnym krokiem w tworzeniu nierówności: jedni pracowali na polu, a inni czerpali z tego nieporównywalnie większe korzyści. Podobna prawidłowość towarzyszy jakiemukolwiek postępowi cywilizacyjnemu w ogóle: pogłębienie różnic bogactwa (czy to materialnego, czy wyrażającego się w ilości wolnego czasu), ale wzrost średniego dobrobytu całej populacji; postępującego spadku niezależności na koszt współzależności (to może brzmieć dość dziwnie w dobie kultu indywidualizmu, ale przecież pomimo dużej wolności obyczajowej, mało kto z nas byłby w stanie przetrwać bez otaczającego go społeczeństwa, zapewniającego mu dobra, do których przywykł).

Mądry (nie tylko) Polak po szkodzie

Innym błędem, o którym pisze autor to tendencja do myślenia o historii w odwróconym porządku czasowym. Gdy następuje ważne wydarzenie, próbujemy je wyjaśnić i łudzimy się, że to wyjaśnienie nauczy nas czegoś na przyszłość. Jednakże te wyjaśnienia polegają zwykle na wiedzy o konsekwencjach, a zatem nie jest to wnioskowanie, które moglibyśmy hipotetycznie przeprowadzić, zanim się ono wydarzyło. Wiedza powstała w ten sposób tworzy wrażenie, że dobrze zrozumieliśmy co się stało, ale jej rzeczywista wartość przewidywania przyszłości jest znikoma, bo ogranicza się do przewidywania takich samych scenariuszy, a nie ogólnych prawidłowości, które mogą nam pomóc w zidentyfikowaniu możliwych scenariuszy w przyszłości. Jest to sposób myślenia dostosowany do instynktownego obstawiania na jeden wymyślony scenariusz, zamiast rozważania różnych możliwości. Taka wiedza raczej skutkuje nieuzasadnionym wzrostem wiary w swój osąd, aniżeli wynikałoby to z jej właściwej wartości w radzeniu sobie z niepewnością przyszłości.

Co więcej, opierając swoje uzasadnienia o ewentualny rozwój wypadków tworzymy iluzję determinizmu, który z resztą jest jednym z dogmatów nauki, który jest tak centralny dla naszego myślenia, że nawet w obliczu ewidentnie nieprzewidywalnej natury zjawisk na poziomie fizyki kwantowej, wciąż utrzymuje się. Przyznaję, że to założenie było bardzo ważne dla rozwoju ludzkiego myślenia, bo takie uproszczenie znacznie ułatwiło rozwój, ograniczyło poszukiwania. Jednak każda idea czy dogmat ma swój ograniczony potencjał i nauka, moim zdaniem wymaga radykalnej rewizji założeń i dostosowania, między innymi do tego, że nawet jeśli obiektywnie rzecz biorąc rzeczywistość jest deterministyczna, to dla naszej ograniczonej perspektywy jest ona nieosiągalna i powinniśmy wychodzić z założenia, że jest wiele potencjalnych możliwości. Niestety przesadna pewność co do swojej wiedzy, tworzona przez ten mechanizm, powoduje znaczny opór przed wprowadzaniem zmian.

Sposób myślenia Taleba przeciera szlaki co do tego, jak taka niedeterministyczna nauka mogłaby być zorganizowana. Mówiąc żargonem informatycznym, jest to zmiana z przeszukiwania drzewa stochastycznego możliwości wgłąb na przeszukiwanie wszerz. Oznacza to, że zamiast próbować rozważyć jeden ciąg przyczynowo skutkowy jak najdalej, zaczynamy od zidentyfikowania wszystkich możliwych scenariuszy, nawet takich, które wydają się nieprawdopodobne (możliwe czarne łabędzie). Każdy ze scenariuszy oceniamy pod kątem prawdopodobieństwa i skali ewentualnych konsekwencji. Oczywiście, najwnikliwiej badamy przypadki najbardziej prawdopodobne, a pozostałe badamy heurystycznie. Wypadki mało prawdopodobne i mało istotne zapamiętujemy, bo jeśli się zdarzą, oznacza to, że prawdopodobnie coś idzie niezgodnie z naszymi przypuszczeniami i warto lepiej zbadać konsekwencje takiej możliwości. Kluczowe jest, żeby uwzględniać je w mapie mentalnej, bo inaczej, jeśli wystąpią, po prostu je zignorujemy.

Natomiast w przypadkach istotnych, ale mało prawdopodobnych skupiamy się głównie na ekspozycji na dany rozwój wypadków. Jeśli postrzegamy daną ewentualność jako pozytywną, staramy się możliwie zwiększyć ekspozycję na nią (jak w przykładzie ze słomianym zapałem w czytaniu), a jeśli jako negatywną, szukamy możliwych czynników łagodzących. Na przykład, jeśli uznajemy za prawdopodobną klęskę głodu lub braku prądu, to poświęcenie tygodnia w roku na przebywanie w dziczy bez elektroniki i ograniczonym dostępem do jedzenia, lub jeden postny dzień w tygodniu to działania, które same w sobie mogą okazać się korzystne dla zdrowia fizycznego i psychicznego, a na pewno ułatwią nam przetrwanie w takiej sytuacji. Będzie też mniej prawdopodobne, że będziemy wypierać kolejne symptomy świadczące o wzroście prawdopodobieństwa takiej sytuacji. Takie wyparcie doprowadza do sytuacji, w których zupełnie normalne i oczywiste zjawiska (jak kryzys ekonomiczny) stają się czarnymi łabędziami dla tych, którzy nigdy nie przestają wierzyć, że „tym razem będzie inaczej”.

Inne przekłamanie poznawcze (bias) związane z postrzeganiem historii od końca polega na tym, że poszukujemy przyczyn związanych bezpośrednio z obserwowanym skutkiem, a odrzucamy przesłanki z nim niezwiązane. Bardzo jaskrawy tego przykład zaobserwowałem we wspomnianym już Sapiens (Y.N. Harari). Autor przytacza następujące fakty dotyczące Sumeru 3000 lat p.n.e. W tym czasie używano jęczmienia jako waluty, wiemy o tym ponieważ z tamtego okresu pochodzą pierwsze pozostałości pisma (rachunków dotyczących obrotu zbożem), z rachunków wynika, że był to okres bardzo wzmożonej aktywności ekonomicznej. Autor uważa, że to rozwój ekonomiczny stworzył zapotrzebowanie na wynalezienie waluty i pisma, podczas gdy znacznie bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że to urodzaj spowodował, nadwyżki zboża, które pobudziły ekonomię. Jak sam autor wspomina, przechowywanie zboża jest kłopotliwe, więc jego producent miał bezpośrednią motywację, żeby wymienić ją na coś innego. Atrakcyjne warunki wymiany sprawiły, że wszyscy napełnili swoje spiżarnie na tyle, że czuli się dostatecznie zabezpieczeni przed ewentualnym nieurodzajem w przyszłości i chętniej kupowali inne rzeczy za zboże. Widząc że wszyscy chętnie je kupują, przewidywali, że sprzedawcy chętnie przyjmą zboże, bo dotąd je przyjmowali. Tamci też, widząc tę sytuację, czuli, że nie będą mieli problemu z płynnością tego surowca i chętnie je przyjmowali. W ten sposób ustaliło się ogólne zaufanie do jęczmienia (autor sam zwraca uwagę, że ludzie nie zaczynają ufać walucie bez powodu, na ogół powołuje się na motywację ze strony króla, który wymaga określonej waluty do płacenia podatku; w tym przypadku jednak nie uznał za zasadne wyjaśnienie tego faktu).

Z resztą, po dziś dzień, państwa emitują pusty pieniądz, żeby pobudzić gospodarkę. Jasnym jest, że większa ilość pieniądza, tym bardziej takiego, którego przechowywanie kosztuje (odpowiednik wysokiej inflacji), sprawia że ludzie chętnie je wydają. Dlaczego więc autor doszedł do wniosku, że wówczas było odwrotnie, że wzmożona aktywność ekonomiczna skłoniła ludzi do posługiwania się pieniądzem o dużym koszcie przechowywania? Pomijam idiotyczną tendencję do nazywania przyczyn najbardziej bezpośrednich, a nie najistotniejszej poznawczo (np. root cause w przypadku ciągów przyczynowo skutkowych). Takie wyjaśnienie wydaje się bardzo dobre, bo łączy się bezpośrednio ze skutkami, które chciał wyjaśnić. Przyjęcie takiego wyjaśnienia nie budzi sprzeciwu, nie wymaga dodatkowego rozważania dłuższego ciągu przyczyn i skutków, oczywiście o ile odbiorca nie jest sceptykiem i nie wie czym jest zniekształcenie narracyjne (narrative fallacy).

Z resztą, Harari otwarcie deklaruje, że prawda jest nieistotna w porównaniu do wspólnej narracji (ideologii, religii), która skłania ludzi do ufania sobie nawzajem i współpracy, a zatem należy się spodziewać, że nawet naumyślnie dopuszcza się takich błędów, żeby jego narracja zdobyła większą popularność (z resztą, gdyby nie to, prawdopodobnie uznałbym go za idiotę i nie wspominał jego książki). Generalnie, historia zaczyna się jawić zupełnie inną, gdy oceniając przesłanki nie faworyzujemy żadnych ze względu na powiązanie ze znaną nam przyszłością.

Podsumowując

Pierwsza książka Nassima Taleba odnosi się głównie do tego jak funkcjonują nasze umysły i jak nasze tory myślowe sprawdzają się w rzeczywistym radzeniu sobie z problemem niepewności w życiu. Głównie wylicza powszechne nieporozumienia, które łatwo zaobserwować we własnym życiu, a jednocześnie łatwo zrozumieć ich daleko idące implikacje. Dlatego też, Taleb nie potrzebuje żadnych skomplikowanych wywodów dowodzących jego twierdzeń, to jest samo życie i w dużej mierze są to rzeczy zawarte w tradycji, choć często nigdy niewypowiedziane wprost, a przez to odrzucone, ze względu na tendencję w ostatnim czasie, by odrzucać wszystko czego się nie rozumie.

Istniały one zawsze, ponieważ każdy praktyk boryka się z tymi problemami na codzień i gdyby nie bardzo skomplikowany system w którym żyjemy, a który pełen jest zbywania odpowiedzialności i myślenia w kategoriach ideałów, nie zaś faktycznych zdolności, potrzeb i interesów. Oba te problemy są poruszane i nazwane w tej książce. Skóra w grze (skin in the game) to określenie ekspozycji na skutki swoich własnych działań, Taleb poświęcił temu problemowi całą książkę (o takim właśnie tytule), w której w prosty sposób tłumaczy jak ekspozycja na skutki swoich działań jest kluczowa dla możliwości uczenia się i w jaki sposób zapewnia społeczeństwu równowagę (bo przeciwdziała konfliktom interesów). Platonizmem zaś nazywa myślenie w kategoriach zmyślonych ideałów i próby dopasowywania ich do faktu, zamiast postępować odwrotnie — obserwować świat, wyciągać wnioski i na ich podstawie tworzyć abstrakcje.

Te fundamentalne sprawy mogą się wydawać oczywiste, wręcz banalne, jednak nasze zachowanie mówi co innego. Nawet jeśli na poziomie rozumu zgadzamy się z nimi, nasze zachowanie działa wbrew ich implikacjom, a nasze społeczeństwa wcale nie są zorganizowane według tych zasad. Taleb przytacza bardzo wiele trafnych przykładów by pokazać, że tak właśnie jest.

Wreszcie, dla każdego kto chciałby lepiej zrozumieć problem losowości i prawdopodobieństwa, Taleb prezentuje w tej książce, w jaki sposób rozumieć te pojęcia, żeby nie prowadziły nas na manowce, a wręcz przeciwnie, otwierały drogę do lepszego ich poznania, ciągłego przesuwania granicy miedzy tym co znane i zrozumiane, a tym co losowe i nieprzewidywalne, bo duża losowości i przypadkowości to tylko ignorancja i zbyt duży poziom skomplikowania środowiska w którym żyjemy; nie zaś czysta przypadkowość. Natomiast późniejsze książki autora co raz bardziej przenoszą środek ciężkości od indywidualnego doświadczenia na bardziej ogólne sprawy, związane z organizacją całych społeczeństw (szczególnie widoczne w Antifragile).